Zadbaj o chwile spokoju i sprzyjających mu ludzi

Czy nieodpowiedni ludzie mogą przyprawiać o chorobę? Zdecydowanie tak. Godzimy się często na relacje, czy kontakt z osobami pogarszającymi nasze samopoczucie i objawy, zamiast je polepszać. Bo nie wypada odmawiać. Ograniczona energia dodaje jednak odwagi, by zamknąć to, co niezdrowe i otworzyć się nie tylko na lepszą wersję naszego otoczenia, ale i nas samych.

Nie wiedziałam, dlaczego to robię, ale nareszcie pozwoliłam sobie na coś tylko i wyłącznie dla siebie. Wzięłam fioletową matę i rozłożyłam ją na balkonie nocą. Naprzeciwko stoi duże, wysokie drzewo z rozłożystymi gałęziami i drobnymi liśćmi, których ruch wywołuje miły dla ucha szelest przy powiewach wieczornego wiatru. Tuż za nim rozpościera się gęsta zieleń aż do torowiska. Położyłam się, spoglądając na kilka maleńkich na tle niebie jak ziarnko piasku gwiazd i rożek księżyca w ognisto pomarańczowej barwie. Kończyny, które cały dzień przenikał ból stapiając się i silnie przylegając do twardego podłoża, odczuły niewysłowioną ulgę. Starałam się przykładać uwagę do ułożenia swojego ciała, tak by jak najmocniej przylegało do podłoża. Jednocześnie podarowałam sobie poczucie wolności od ograniczeń i słabości fizycznych. Pewien przyjaciel uzmysłowił mi, że jest wiele części w nas, co do których wstyd nam przyznać, że chcemy je z kimś współdzielić. U mnie to pasja do przeżyć natury duchowej, poszukiwania niestandardowych perspektyw, próba identyfikacji i łamania schematów ograniczających umysł, a jednocześnie życie. Ogrom moich znajomych stanowiły osoby niepojmujące tej potrzeby i stanu, a tym bardziej unikające jego eksploracji. Mistyka, twórczość – tak to moje pasje. Obecnie nie wyobrażam sobie braku możliwości dzielenia tych części mnie z kimś bliskim. Próbowałam kilkukrotnie. Relacje wymagające wyparcia tej części kończyły się fiaskiem. Każdy może medytować w swoim stylu. Ja przenoszę się stanem świadomości na niezdefiniowany wyższy poziom. Tak jakbym nagle wydostawała się ze skorupy swoich obaw, konfliktów wewnętrznych, nieustannej kontroli, analiz, nadmiernej rutyny, schorzeń fizycznych. W tamten wtorkowy wieczór zatopiłam się w powiewach letniego wiatru przyjemnie muskających skórę, również miejsca objęte stanem zapalnym. Poczułam lekkość, jak gdyby ruchy powietrza zwiewały z niektórych obszarów ciała świąd, parzenie, jakikolwiek dyskomfort. W tym samym momencie zdałam sobie sprawę, na jakich znajomych zasługują osoby obarczone ciężarem doświadczeń ponad swoją naturalną wydolność. Przez lata nie potrafiłam zdefiniować, jaka koleżanka jest dla mnie najzdrowsza. Tak, to bardzo ważne pytanie. Jaki typ osobowości wśród znajomych pomaga mi dążyć ku zdrowiu, a jaki to zdrowie odbiera. Musiało minąć kilkanaście lat, bym nareszcie miała odwagę to przyznać. Skoncentrowałam pełnię uwagi na wzbudzeniu poczucia satysfakcji, jakiego bym doznała z pierwszą znajomą kobietą, która zamiast natarczywie pytać lub nieustannie mówić trenuje ze mną sztukę wewnętrznej ciszy. Zaskoczenie nadeszło niedługo później, gdy pełnia uświadomienia zaczęła urzeczywistniać własne odkrycia.

Pełnia doznań? Czemu nie.

Jeśli czytaliście książkę lub oglądaliście film „Siła Spokoju”, nie potrzebujecie czytać tego akapitu. Chociaż przyznam, że mimo kilkukrotnej lektury czy oglądania filmu, o wiele później dojrzałam do zastosowania części wskazówek w praktyce. Patrzenie w pełni, bycie w pełni, ruch w pełni. Zasada: Jeśli coś robisz, to poddaj temu świadomość maksymalnie, nie częściowo. Nigdy bym nie pojęła tych haseł, gdyby nie niedawna kulminacja przeżyć osobistych i obowiązków. Coś się przegrzało. Umysł zmęczył się sam sobą. Wygasła we mnie ochota na czytanie, oglądanie filmów, na pisanie, na jakiekolwiek myśli, lub bodźce. Jedyne co szło mi świetnie to wspólne z przyjacielem kreatywne ukazywanie różnych ukrywanych stron siebie w formie pisanych spontanicznie dialogów postaci, opowiadań, scen. Umysł zastygł. Nie chciał pisać. Chciała pisać dusza. Nareszcie dobrała się do pióra i postanowiła zrobić całkowitą rewolucję, odebrać sterowanie nadmiernemu analitykowi i racjonaliście. Przeżycia bez filtra nadmiernie aktywnego rozumu dały mi klucz do nieznanego wcześniej stanu świadomości. Wraz z tą zmianą zaczęły się dziać w moim otoczeniu dziwne rzeczy. Raz jeszcze powrócę do momentu zlania się moich pleców z płytkami na balkonie, moich oczu z nocnym niebem, mojej skóry z letnim wiatrem. Pojawiła się we mnie wówczas myśl: takie chwile byłyby piękne pod warunkiem spokoju, a nie zamieszania w życiu, trudnych wyborów, relacji, decyzji. – Wcale nie. – odpowiedziała jakaś nowa część mnie odczuwana jako siła nieodkryta wcześniej, niosąca uwolnienie. Piękne chwile możesz mieć na co dzień, tylko zrezygnuj w ich trakcie z jakichkolwiek „pod warunkiem” . Troska o siebie właśnie na tym polega. Nie ważne, czy zrobisz coś niepoprawnego, nie do końca moralnego, ale zgodnego z tobą, czy zawalisz coś w pracy, czy ktoś wyładuje na tobie swoje emocje, czy ból będzie eksplodował w jakiejś części twojego ciała, czy po raz kolejny coś cię rozczaruje np. nieudana wizyta u lekarza – trenuj wyjście poza tę powierzchnię świadomości. To nie jest łatwe, ale gdy dojdziesz do granicy swojego wewnętrznego rozdarcia, czasem dopiero wtedy możesz wyjść na wolność.

Od stanu do rzeczywistości

Od czasu, gdy w ramach uzupełnienia leczenia farmakologicznego włączam do swojego życia dobre niespodzianki dla swojej psychiki, obserwuję stopniowe zmiany na lepsze w rzeczywistości. Przez kilka lat na moim osiedlu, w parku, mijałam ludzi stanowiących całkowite przeciwieństwo mojego stylu bycia. W życiu osobistym przyciągałam podobne relacje, czy to z koleżankami, czy z mężczyznami. Niedopasowani ludzie wśród pozornie bliskich są niezdrowi. Po prostu. Teraz to wiem. Zrodziła się we mnie nagle jakaś wiara, przekonanie, że przełom zależy tylko i wyłącznie ode mnie, od wyjścia poza schematy w swojej głowie, od odwagi do łamania konwenansów, nawet jeśli niesie to ryzyko krzywych spojrzeń. Kilka dni po treningu wychodzenia z analizującego szereg spraw umysłu do stanu świadomości, chłonącego w pełni otoczenie, podjęłam się kolejnego ćwiczenia. Był nim sprawdzian własnej determinacji. Pod koniec tygodnia w upalne popołudnie udałam się na spacer z zupełnie nowym nastawieniem. Usłyszałam komunikat skierowany do samej siebie: „Wyjdź na 20 minut spaceru z pełnym przekonaniem, tak silnym, jak ten stan na balkonie, że znajdziesz w parku znajomą dopasowaną do tego, czego najbardziej potrzebujesz dla poprawy swojego samopoczucia.” Rozum ocenił to jako irracjonalną bzdurę. Intuicja jako przepowiednię. Początkowo nic się nie zmieniło. Poza tym, że pewna szczupła jasnowłosa rowerzystka w koku – z aurą, jakiej nigdy wcześniej nie spotkałam na tej ulicy – zaczepiła mnie przy kupowaniu lodów. Wspominała ulubione smaki i opowiadała, że robienie sobie przyjemności w życiu jest bardzo ważne. Nie potrafiłam określić czemu, ale uśmiechałyśmy się do siebie, jakbyśmy były dobrymi koleżankami od dekady. Odjechała, machając i życząc mi smacznego. Snując się relaksacyjnie po parku pozwoliłam sobie cieszyć się pierwszy raz od wielu lat przekąską bez hejtu. Wyrzuciłam do kosza komunikaty, jak: „Te dwie gałki pójdą ci w biodra.” Na moim osiedlu pozornie widziałam to co zawsze – rodziny z małymi dziećmi, głośno szczekające psy, ale zrezygnowałam z osądów w rodzaju: tylko robią hałas, gdzie są indywidualiści – tacy, których poszukuję. Usiadłam na ławce. Dałam sobie w pełni ponownie odczuć, jaką satysfakcję wniosłoby do mojego życia pojawienie się znajomej, która inspiruje do pielęgnowania wewnętrznej ciszy, ukojenia, odnajdywania nowej wersji siebie, szczęśliwszej nawet jak znajdę się w oku cyklonu.

– „Jeśli chcesz znaleźć niestandardowych ludzi, nie patrz na standardowe ścieżki.” – właśnie taką radę usłyszałam z głębi siebie. Zaczęłam wpatrywać się w drzewa zamiast w główny chodnik – standardową ścieżkę. Jak echo odtworzyły się rady postaci trenera Dana Millmana z książki i filmu „Siła Spokoju”: patrz w pełni, patrz w pełni. Wpatrywałam się bardziej uważnie niż zawsze, powoli, całkowicie poza stanem myśli, umysłu. Nagle zobaczyłam kobiecą postać. Stanęłam zahipnotyzowana. Jakaś dziwna energia przeniknęła moją świadomość – tego chcesz. Widzisz w postaci tej kobiety stan, jaki chcesz podarować swojemu wnętrzu po latach krzywd, osądów, lęków, wymierzania sobie granic we wszystkim: relacjach, pasji, zaangażowaniu, namiętności, ekspresji. Poczułam, że albo zbiorę się na odwagę i podążę za głosem intuicji, albo przez resztę życia będę miała poczucie bycia ofiarą okoliczności zamiast kreatorem własnej rzeczywistości i otoczenia. Odczekałam, by uszanować czas medytacji aż do jej zakończenia przez nieznajomą. Nawiązałam rozmowę z ciemnowłosą, szczupłą, wysportowaną i emanującą spokojem i pewnością siebie kobietą. Ma imię na A. Podziękowałam jej za inspirację. Wybrałam maksymalną szczerość. To trochę jak w najnowszym filmie Netflix „Skater Girl” o pasjonatce jazdy na deskorolce z Indii. Wiecznie się bała i żyła w ograniczeniach narzuconych przez innych, dopóki nie odkryła w sobie siły, by przejąć ster. Wtedy dała radę mistrzowsko zjechać nawet z najwyższej krawędzi. Przekroczenie granic sił we własnym kryzysie wyzwala szczerość. Jednocześnie daje odwagę. Jasne, że zainicjowane powitanie ze znajomym jest obarczone ryzykiem, a tym bardziej, gdy dzielisz się w pierwszych minutach znajomości refleksją życiową. Jednak nauczyłam się w samoakceptacji, trochę też dzięki medytacji tego, że szczerość to droga do pominięcia etapu męczącej sztuczności. W sytuacji ograniczonych sił lepiej szybciej niż później weryfikować, czy ktoś nadaje na twoich falach, czy też nie. Wystarczy mi znajomych do rozmawiania o pogodzie, o pracy, o tym, co pobieżnie u kogo. Szczerze to trochę nawet mam takich płytkich rozmów dość. Jeśli czujecie, że wasi znajomi zupełnie nie zbliżają do tego, co dla was najzdrowsze i najlepsze to szukajcie innych. Warto! Bo zasługujecie na full pakiet: komfort, ulga, przestrzeń bez napięcia, w której ktoś was akceptuje, pomaga się wyciszyć, nawet jakbyście zaliczyli największe gafy, weszli w skomplikowaną relację, mieli zwyczajnie dość, odczuwali agresję przez zaostrzenie objawów, chcieli po prostu z kimś pomilczeć. Pomilczeć, ale razem. Cisza, ukojenie, zrozumienie. To nie jest luksus. Jeśli troszczycie się sami o siebie, niezależnie od stanu zdrowia, burzliwych epizodów w waszym życiu, to powinna być dla was norma.

Wymieniłyśmy się kontaktem z nową znajomą. W wolny wieczór lub poranek z chęcią dołączę do wspólnego zastygnięcia ciała i świadomości. Setki rodzin z psami będzie nas mijało, krocząc standardową ścieżką, a ja będę szczęśliwsza. Czemu? Bo dzięki spontanicznej determinacji znalazłam po kilku latach towarzystwo do mniej popularnego wykorzystania parku, ale W PEŁNI zgodnego ze mną. Bezwładnie pozwalam sobie poleżeć na leżaku na balkonie. Obserwuję zachodzące, czerwcowe słońce. Kolor niebieski staje się wtedy wyjątkowo ostry, co pozwala światłu słońca stać się jego idealnym kolorystycznym uzupełnieniem. Stapiam się z energią lokalnych, dostosowanych do warunków pandemii koncertów na powietrzu organizowanych przez pobliski klub. Przenika mnie krzyk publiczności niosący się echem wśród osiedlowej gęstwiny drzew: więcej, więcej, więcej. Medytuję po swojemu. W duchu krzyczę razem z nimi – nareszcie w pełni – nie do sceny, a do uśmiechu od losu.