Od okrutnej do czułej – lekcja od niezdiagnozowanej choroby
,,Łatwo stracić panowanie nad sobą, wpaść w gniew i ruszyć do walki. Ale trzeba pewnej cichej siły, żeby stanąć do walki z przeciwnikiem (lub samym sobą)”.
(cyt. z książki Shanon Lee, „Bądź jak woda przyjacielu”)
Ten artykuł nie będzie ani specjalistyczny, ani bezpośrednio związany z poszukiwaniem diagnozy. Będzie zwyczajny, ale jednocześnie bardzo szczery. Kartka z pamiętnika jednej z milionów niezdiagnozowanych osób na świecie. Zapisek jednego z wielu codziennych dni.
Jeszcze do niedawna czekałam na wiele rzeczy: na lepszą pensję, na więcej funduszy na projekty społeczne realizowane z innymi wolontariuszami, na diagnozę, na więcej czasu dla siebie, na motywujące porady z zewnątrz, na więcej bliskości w relacjach. Teraz już nie czekam na nic. Czy to oznacza, że się poddaję? Wręcz przeciwnie, odzyskuję siebie na nowo.
Lekcja od codzienności – spójrz z pozycji obserwatora na swoje interpretacje zdarzeń
Jest wyjątkowo deszczowy, zimowy wieczór. Spoglądam za okno na kałuże, które odbijają delikatnie światło ulicznych latarni. Czuję spokój, którego wcześniej nie znałam. Dawniej w takie dni galopowało przez moją głowę stado sfrustrowanych myśli: co za pogoda, większość dni szara, objawy reumatyczne bardziej doskwierają o tej porze roku, co za klimat, otoczenie, co za kraj. Być może podobnie myślałabym i dzisiaj wieczorem, gdyby nie fakt, że w środku dnia znienacka zepsuło mi się okno. Gdyby nie szybka pomoc lokalnej ekipy naprawczej, mogłabym spędzić w weekend w lodowatym salonie z otwartymi drzwiami balkonowymi bez możliwości ich zamknięcia. W ciągu kilku godzin zmieniła się moja percepcja i zamiast skupiać się na kroplach deszczu oraz zimnym, przeszywającym wietrze za oknem, dostrzegłam radość, jaką daje ciepło i bezpieczeństwo płynące od naprawionych drzwi balkonowych. Czasem warto docenić takie przypomnienia od codzienności. Wiele zależy w naszym życiu od interpretacji zdarzeń, o wiele więcej, niż się może wydawać. Mogłam przeklinać moment i dzień, że sprzęt popsuł się akurat w dniu pełnym pilnych, zdalnych spotkań służbowych. Dla odmiany postanowiłam do tego wydarzenia się uśmiechnąć.
Pogratuluj sobie odwagi też do tych gorszych chwil
Za mną mocno stresujący tydzień. Wiele energochłonnych zadań, wydarzeń i istotnych decyzji zawodowych i osobistych. Pijąc ciepłą herbatę z ulubionym żurawinowym sokiem i ożywiającą go smakowo cytryną, próbuję ukoić ogrom emocji, jakie przeszły przeze mnie i moich znajomych w minione dni. Prowadzę własną działalność, ale pracuję także w wymagającej korporacji. Moja codzienność służbowa wymaga odnalezienia się pod presją czasu wśród wielu detali, systemów globalnych i ciągłych zmian. Doceniam jednak inspirujące osoby, których bym nie poznała, gdyby nie ta praca. Czasem życie stawia nas w danym miejscu nie dla sukcesu, kariery, czy dla pieniędzy, a dla wyjątkowych ludzi, z którymi współdzielimy proces wewnętrznej przemiany, a nawet swego rodzaju uleczenia.
W głowie odtwarza mi się echo rozmowy z jedną z koleżanek o przeżyciach związanych z komunikatem jej lekarza o wpływie choroby na życie osobiste. Wracam do słów, które nagrałam jej w momencie przechodzenia późnym wieczorem z jednego zatłoczonego przystanku na drugi. Wolę czasem od razu podzielić się ważną myślą z kimś znajomym niż czekać na powrót do domu. Po wejściu do mieszkania często zalewa mnie słabość, wyczerpanie dniem. W myślach jest wtedy jedynie pustka, a największym marzeniem jest okrycie się kocem, położenie głowy na miękkiej poduszce i oddanie się błogości chwilowego bezruchu. Nie odpowiedziałam znajomej będącej po poważnej rozmowie z zaangażowanym w jej leczenie specjalistą: „Będzie dobrze. Głowa do góry”. Pogratulowałam jej odwagi do płaczu i łez. Nie miałam zasobów ani sił analizować, czy to najbardziej adekwatne słowa z mojej strony. To wyjątkowo silna i zdolna kobieta, a do tego odważna. W poszanowaniu jej prywatności nie ujawniam, na jakie aspekty życia osobistego wpływa u niej przewlekła choroba, ale mogę zapewnić, że na ogromnie ważne. Wiem, że jest dzielna. Nie mam co do tego wątpliwości. Ale podziw i uznanie nie należą się tylko twardym, silnym i wytrzymałym. Te cechy bywają dość przereklamowane zwłaszcza w starciu z chorobą. Mój szacunek płynie przede wszystkim w stronę osób, które akceptują słabości swoje i innych, ale jednocześnie nie uznają tych stanów za własną porażkę, czy przegraną. To ludzkie. To normalne. Czasem może być gorzej, słabiej, trudniej, ale w żaden sposób nie odbiera to godności osobie mierzącej się z ciężkimi stanami. W mediach i w Internecie można zetknąć się ze skrajnościami w promocji treści motywacyjnych. Cieniem ich przekazu jest wzmacnianie interpretacji przechodzenia przez trudne chwile, a nawet przez stany bezradności, czy zagubienia jako czegoś wstydliwego, słabego, leniwego. Niektórzy zbyt często słyszeli w życiu: „Weź się w garść, nie wymiękaj”. Nie każdy słyszał to od innych, niektórzy notorycznie tylko i wyłącznie od samych siebie. Psychika nie miała przestrzeni, swego rodzaju symbolicznego pokoju dla tego, co trudne, a nawet bolesne na ścieżce wewnętrznej transformacji i doświadczeń napotykanych w życiu, w pracy, w relacjach. O prawo do słabości wyparte przez wnętrze potrafi się jednak upomnieć ciało.
Troska o ciało niezależnie od diagnozy
Uwalniam siebie z tego wpływu. Już nie pozwalam na wmówienie sobie, że chwile obaw, czy przytłoczenia są przejawem braku zaradności życiowej, czy pozytywnego myślenia. Nagle widzę, jak bardzo oceniałam siebie w przeżywaniu wszystkiego, co trudne. To między innymi znajomość z koleżanką w nowej pracy wzmocniła moją chęć do podarowania sobie dobrych chwil i zasłużonej troski. Jest ona świetnym przykładem tego, że można być dla siebie dobrym mimo zajętości, ogromu obowiązków i choroby. Po pełnym napięć tygodniu otwierają się zmiany skórne i wycieki ze zmian, ale na szczęście mają mały rozmiar w stosunku do tego, co było kiedyś. Objawy nawet te niezdiagnozowane, a może nawet szczególnie one, reagują na nadmiar napięcia. Musiałam przejść długą drogę i terapię, ale jestem otwarta także na wpływ psychosomatyki na moje zdrowie. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że w końcu zmiany zagoją się na zawsze. Świąd, pieczenie i wszelkie inne dyskomforty stracą swoją dotychczasową siłę. Uruchamiam zasoby wiary na ile mogę. Biorę kąpiel z płynem nawilżającym do bardzo suchej skóry ze skłonnością do atopii. Wszelkie bóle reumatyczne rozlewają się wówczas i tracą swoją moc w zetknięciu z ciepłem. Przynajmniej u mnie. Każdy może odczuwać inaczej. W trakcie wieczornych zabiegów pielęgnacyjnych masuję sobie miejsca, które najbardziej boleśnie odczuwają zmęczenie i przewlekłe schorzenie: łokcie, lewy staw biodrowy, dolna część nóg tuż pod kolanem, ścięgna, nadgarstki, lewa strona obojczyka. Delikatnie rozmasowuje napięcie i ból. Wiem, że organizm tego chce i potrzebuje. Czułości od siebie dla siebie. Z przyjemnością nakładam dużo nawilżającego kremu o subtelnym lekko kokosowym zapachu na przesuszoną zimą skórę. Leczniczym kremem łagodzę zaostrzone stresem tygodnia wycieki z otwartych, ale na szczęście małych ran w okolicy stawów. Nie czekam na diagnozę, żeby pokazać ciału, że jest dla mnie ważne. Nie czekam na niczyją aprobatę ani na czułość z zewnątrz. Stopniowo odkrywam, że ja też mogę być źródłem czułości dla własnego ciała. Czas przeprosić go za lata katowania, krytyki przy spoglądaniu do lustra, liczenia przekroczonych kalorii od dozwolonego limitu, kpienia z tego, że nie jest w stanie podołać wszystkim moim ambicjom, karania katorżniczymi treningami za małe ciastko zjedzone raz na jakiś czas. Nie jestem tylko od tego, żeby wspierać innych. Zasługuję też na to, a może przede wszystkim na to, żeby wspierać siebie. Ty także zasługujesz, kimkolwiek jesteś.