Nie skąp szczęścia sobie i innym

Coś się komuś udało. Pierwsza myśl – farciarz. Jak często wtłaczamy sobie do głowy, że szczęście jest rzadkie i dostępne jedynie wybrańcom? Podobnie myślimy, gdy napotykamy trudności np. na drodze diagnostyki. Ja pechowiec i ONI – szczęściarze. Dlaczego warto to zmienić?

Sami stworzyliśmy sobie kulturę, w której korzystne dla nas sytuacje postrzegamy jako sporadyczny epizod. Operujemy pojęciami: „sukces dla wybranych”, trafił mu się „szczęśliwy los” na loterii, trzeba mieć „łut szczęścia”. Zgłębiając językowe tajniki ostatniego określenia, łut był powszechną jednostką wagi srebra. Zgodnie ze źródłami, w Polsce jednostce tej odpowiadało 13 gramów. To dość mało. Zdecydowanie większą dawkę wstrzykujemy sobie w naszym powszechnym języku, mówiąc o przeszkodach. „Każdy ma swoje problemy”, „Wszystkich coś boli”, „Każdemu coś dolega”, „Każdy ma swoje bolączki”. Normalnością ma być cierpienie, więc twoje cierpienie człowieku to nic nadzwyczajnego. Niezwykłym byłoby, gdyby uśmiechnął się do ciebie los. Ten – wątpliwie motywujący – komunikat serwujemy sobie na okrągło. To prawo przekładamy na wiele sfer naszego życia. Leczenie i problemy zdrowotne nie są wyjątkiem.

Szczęście w diagnostyce – czemu nie?

Czasem może cię skusić, by oddać się skołowaniu, jak długo już męczysz się z szukaniem diagnozy. Pojawia się zgorzknienie, frustracja, zazdrość w stosunku do tych, którzy mają rozpoznanie i są w twoim mniemaniu bardziej respektowani. Koncentracja na deficytach nie jest jednak najlepszym pomysłem. Lepiej uświadomić sobie to, czego nam brak i uwierzyć, że ten stan może się odmienić. Mamy pełne prawo oczekiwać satysfakcji w tym, co na ten moment jest dalekie od zadowalającego stanu rzeczy. Brakuje ci osób do rozmowy o wyzwaniach, jakie w codzienności przysparza choroba? Zrób pierwszy krok, by je znaleźć. Każdy chętny w naszej społeczności jest mile widziany. Wejście pod linkiem: https://www.facebook.com/groups/380222132868692. Dostajesz gorączki na myśl o tym, że dwudziesty lekarz z rzędu nie jest tym, którego oczekiwałeś? Zamiast frustracji, wypunktuj rzeczy, jakich oczekujesz od dobrego lekarza bez żadnych ograniczeń. Uwierz, że spełnienie tej potrzeby jest warte poszukiwań, chociażby za cenę kolejnych dwudziestu wizyt. Żmudne, męczące – nikt temu nie przeczy. Prawdą jest jednak, że ci, którzy doszli do celu byli przede wszystkim zdeterminowani, wierzyli w swoje prawo do szczęśliwego zakończenia. Zanim trafiłam na dobrego lekarza, odwiedziłam przez trzy lata trzydziestu innych – wliczając różne miasta. Dostrzegali schorzenie i rozwój choroby, ale sugerowali poszukiwania lepszego specjalisty ze szczególną wiedzą o chorobach rzadkich. Miałam jednak przekonanie, że choćbym miała przemierzyć Polskę wzdłuż i wszerz kilka razy, w końcu się uda. W pozostałych sferach życia jest podobnie. Odnalezienie pracy, w której czujesz się sobą, odnalezienie bratniej duszy, czasem nawet odnalezienie samego siebie zajmuje dużo czasu. Najważniejsze to nie dać się przyprawić długości poszukiwań o rezygnację. Świetnym sposobem na to jest wprowadzenie nowego przekonania. Zasługujesz na „tysiące ton” szczęścia w różnych życiowych splotach zdarzeń i okoliczności zamiast na 13 gramów czyli łut. Czas dojścia do wymarzonej mety można też skrócić działaniem. Mogliśmy siedzieć biernie z przekonaniem, że świata nie zbawisz, po co cokolwiek robić. Postawiliśmy sobie jednak wyzwanie z kilkoma osobami pełnymi pasji i pracowitości. Jest nim integracja specjalistów w zakresie trudnej diagnostyki w ramach przyszłej Fundacji. Cel – skrócić drogę do dobrego, respektującego lekarza tym, którzy najmocniej go potrzebują. Jesteśmy świadomi, że wymaga to wiele pracy i zapewne trudności, ale trzyma nas myśl, że zaangażowanych medyków jest o wiele więcej, niż myślimy. Trzeba jedynie do nich dotrzeć. Nawet jeśli to pracochłonne gra jest warta świeczki.

Dlaczego warto NIE skąpić szczęścia sobie i innym?

Jakiś czas temu poznałam inspirującą znajomą. Zakładała Fundację dla kobiet dotkniętych rakiem sromu. Od początku urzekło mnie jej nastawienie. Podobnie jak ja długo szukała dobrego specjalisty. Walczyła o swoje. W chwilach kryzysu wierzyła, że szczęście jest bliżej niż dalej. Przełom nadszedł szybciej, niż się spodziewała. Poznała cudowną lekarz i zaangażowaną w diagnostykę pacjentów Profesor. Z czasem stała się nie tylko specjalistą prowadzącym koleżanki, ale również osobą zaangażowaną w jej inicjatywy i Fundację. Mogłam zazdrościć, uznać, że ma zwyczajne szczęście. Nie było to jednak w moim stylu. Byłam wręcz szczęśliwa, jakim wyjątkiem jest jej nastawienie pośród nastawienia większości. Postanowiłam czerpać garściami energię bijącą od tej dzielnej i pełnej wiary w szczęście postaci, mimo mozolnej diagnostyki i energochłonnego leczenia. Przeszła multum sytuacji, które mogły być pretekstem do wiary, że jej przeznaczeniem jest niedosyt, brak odpowiednich specjalistów, brak respektu do objawów. Jestem przekonana, że wiele, jeśli nie najwięcej może ona zawdzięczać samej sobie. Wbrew schematom uwierzyła, że pacjent to niekoniecznie pozycja ofiary. Pacjent może być inspiracją dla lekarzy oddanych swojej pracy i powołaniu. To właśnie ta historia stała się moim motorem do doceniania znajomych chorych przewlekle, a jednocześnie piszących blogi, czy treści o swojej walce. Jedna z takich osób: otwarta, o ciepłym usposobieniu i dobrej duszy podzieliła się kiedyś niedowierzaniem co do zasłyszanych słów. Lekarka wyznała jej, że trudno ją zapomnieć przez pryzmat tego, co przeszła. Ona sama była przekonana, że to niemożliwe by zapisać się szczególnie w czyjejś świadomości. Odpowiedziałam:

– Nie dziw się, tylko wierz. Zasługujesz na bycie inspiracją i kimś wyjątkowym w czyjejś pamięci. Młoda, cudowna, pełna dobra i potencjału twórczego dziewczyna. To wręcz boli. Boli twoje zdziwienie, że ktoś ma cię w pamięci, docenia to co przeszłaś, chce cię wspierać, bo wie, że zasługujesz na szczęście, komfort, na zdrowie. Marzysz o tym by te przejścia nie poszły na marne, dały siłę innym? Piękne marzenie, bo te przeżycia ukazane jako determinacja i wola walki są warte dzielenia się z innymi. Doceniajmy zamiast hejtować twórczość powstałą na bazie przejść.

Takiego przekonania życzę każdemu, kto już dawno spisał się na straty. Wylecz się przede wszystkim ze zwątpienia w swoje prawo do oczekiwań oraz w prawdopodobieństwo ich spełnienia. Nie jesteś „My wszyscy”, nie jesteś „każdy”. Szczęściarzy niekoniecznie jest mało dlatego, że trafił im się szczęśliwy los. Bardziej sensowną przyczyną jest to, że jako mniejszość mieli oni wystarczająco dużo wiary, poczucia prawa do swoich oczekiwań i wytrwałości, by o nie zawalczyć.